Muszę przyznać, że był to dla mnie najtrudniejszy materiał do opracowania, najdłużej go odwlekałam, najwięcej o nim myślałam. Długo zastanawiałam się jak ugryźć ten temat, czy opisać tą kamienicę tak jak każdą inną, czy jednak opisać ją bardziej osobiście. Kamienica pod adresem Ząbkowska 33 jest dla mnie szczególna i myślę, że jednak warto się tym z Wami podzielić. W kamienicy tej mieszkałam od urodzenia do 18 roku życia, tam się wychowałam, z nią związane jest moje dzieciństwo i dorastanie. Poniższa notka będzie nieco inna niż większość dotychczasowych, ponieważ postanowiłam podzielić się z Wami paroma wspomnieniami. Wszystkie moje wspomnienia związane z kamienicą wydają mi się takie nieszczególne, zwyczajne, dlatego nie łatwo mi o tym pisać. Nie zabraknie również notki historycznej, ukaże się ona później.
Najstarsze wspomnienie jakie posiadam związane z naszą kamienicą to gdy patrzyliśmy z naszego okna na przejazd papieża przez ul. Ząbkowską. Pamiętam barierki, a za nimi tłumy wiwatujących ludzi. W trakcie tego wydarzenia sąsiad wykonał nam zdjęcie:
Zawsze spostrzegałam naszą kamienicę niczym taką odrębną małą wioskę, która znajduje się wewnątrz dużego miasta. Dawniej wszyscy sąsiedzi bardzo dobrze się znali, każdy znał każdego, mieszkańcy sporo o sobie wiedzieli, rozmawiali ze sobą. Ludzie tam mieszkający tworzyli według mnie całkiem nieźle zżytą niezbyt dużą społeczność. Dla mnie centrum życia stanowiło podwórko, gdy byłam mała najchętniej spędzałabym tam cały czas. Podwórko jest dość spore, ale atrakcji nie było dla dzieciaków wiele (trzepak, piaskownica z której nikt nie korzystał bo była zaniedbana, były jeszcze 2 ławki). Mimo to nie było wcale tak źle, jakoś zawsze potrafiliśmy znaleźć sobie zajęcie. Przeważnie graliśmy w piłkę nożną (byłam jedyną dziewczyną na podwórzu, chyba 4 chłopców było z tego co pamiętam), za bramkę robił mur oddzielający nas od Konesera, czasem trzepak czy drzwi klatki schodowej (za co dziś przepraszam, bo zapewne to wkurzało wiele osób). Nie potrzeba było wiele, wystarczyło, że ktoś przyniósł piłkę do gry. Graliśmy też w gry podwórkowe jak np. szczur, zbijak itp. Frajda była taka, że zawsze gdy rodzice wołali dzieciaki przez okna, żeby wracały do domu, dzieciaki odkrzykiwały: „proszę jeszcze trochę”.
Zawsze wiedziałam, że mogłam liczyć na sąsiadów, rodzice zostawiali nas samych na podwórzu, wiedząc, że sąsiedzi będą mieli nas na oku i nic nam nie grozi. Gdy coś było nie tak, sąsiedzi zawsze reagowali i starali się pomóc. Mieszkańcy starali się dbać o wygląd naszej kamienicy, nie pamiętam żadnych aktów wandalizmu, zawsze było czysto i schludnie. Mi również (tak mi się wydaje) został zaszczepiony szacunek do miejsca, w którym mieszkałam, troska o to miejsce. Pamiętam dumę mieszkańców (oczywiście to moje subiektywne odczucie) z tego, że mieszkamy w tak niezwykłej, zabytkowej kamienicy. Pamiętam, że sąsiad mieszkający obok (wówczas najstarszy mieszkaniec) opowiadał mi o historii kamienicy. Pamiętam, że mówił o tym, że między naszymi mieszkaniami wybuchła bomba, potem zostało to naprawione ale niedbale i dlatego doskonale było słychać co się dzieje u sąsiada, no i że budynek należał dawniej do Konesera. Wtedy nie przywiązywałam do tego wielkiej uwagi, ale kto wie może wpłynęło to na moje obecne zainteresowanie historią Pragi 🙂 To czego na pewno nauczył mnie sąsiad to, że należy zgniatać butelki (nie wiem czemu ale wyjątkowo utkwiło mi to w pamięci). Pamiętam, że staliśmy na klatce schodowej i uczył mnie jak prawidłowo je zgniatać.
Z naszą kamienicą najmocniej kojarzy mi się zapach bzu, na podwórzu było kilka krzaków, gdy kwitły, przynosiliśmy zawsze gałązki do domu. Pamiętam pranie suszące się na sznurkach na podwórzu i to jak je rozwieszałam. Pamiętam dużą dyskusję pośród sąsiadów gdy jeden z nich wyrzucał wannę z piaskowca, a wszyscy mówili mu, że nie powinien tego robić. Sąsiada, który krzyczał na dzieciaki, żeby nie deptały trawy. No i Ryśka, czyli naszego podwórkowego rudego kocura (tzn wiem, że jedna pani dawała mu jeść i miał nawet kuwetę pod drzwiami, ale był taki bardziej podwórkowy). Jako jedyny z lokatorów potrafił przeskakiwać niesamowicie wysoki mur dzielący nas od Konesera. Niezły był z niego zawadiaka. Nie raz było słychać, że spuszcza łomot tamtejszym kotom. Pamiętam jak pewnego dnia wszedł do nas do mieszkania na pierwszym piętrze przez okno, nie wiem jak tego dokonał. Był też z niego niezły Don Juan, sąsiedzi mieli bardzo elegancką rasową perską kotkę, no i próbowali ją wyswatać z innym rasowym persem, ale ona go nie chciała, oczywiście wolała Ryśka.
Co do muru dzielącego nas od Konesera gdy byłam małym dzieciakiem był jeszcze taki dość niski. Krążyła plotka, że podobno zdarzało się, że ktoś mur przeskakiwał i podkradał wódkę z Konesera, dlatego został podwyższony do niebagatelnej wysokości.
Niestety w swoich albumach rodzinnych nie mam zbyt wielu zdjęć które ukazywałyby naszą kamienicę, w sumie sama w sobie kamienica czy podwórko wyglądem nie zmieniły się jakoś znacząco przez te lata. Aktualne zdjęcia i historie kamienicy opiszę w oddzielnym wpisie.
Jeśli chcecie powspominać wspólnie z nami swoje lata młodości spędzone na Pradze, przyjdzie koniecznie 4 marca 2018 r. o godz. 12 do Muzeum Warszawskiej Pragi: https://www.facebook.com/events/334448200394833/
Kamila
A ja wychowałem się na Marymoncie podobne klimaty, poruszyła mnie ta opowieść.
Tadeusz
Ja poszukuję czegokolwiek na temat zakładu cukierniczego znajdującego się na Ząbkowskiej (nie wiem pod którym numerem), który wytwarzał wyroby czekoladowe, baranki i mikołaje z cukru. Z tego co wiem, właścicielami byli Helena Dołowa (zam też na Ząbkowskiej 3 lub 7), Adela Smolicz i Stefan Wołodkowicz.
Zakład ten istniał w okresie powojennym, prawdopodobnie do 1953 roku. Jest on związany jest z moją rodziną, a nic o nim nie wiem. Może autorka artykułu coś wie na ten temat ? Będę bardzo wdzięczny za odpowiedź.
admin
Słyszałam o cukierni na Ząbkowskiej 5: http://www.cukiernialandrynka.biznes-mapa.pl/ oraz w okolicy Markowskiej. Niestety nie wiem nic na ich temat.
Artur
Ząbkowska 33 m 1, ta przybudówka. Tu mieszkałem. Tu też, w mieszkaniu, w pokoju od ulicy się urodziłem. Moje miejsce na ziemi… Mam trochę zdjęć naszego podwórza. A wspomnienia – to wystarczyłoby na bardzo duże opowiadanie. Od lat planowaliśmy zrobić, z rodzinką, takie spotkanie na podwórku z tymi, którzy z tamtych lat jeszcze mieszkają. Tyle, że teraz to już ich dzieci, wnuki. Ile razy idę Ząbkowską, zawsze staram się zajrzeć przez okienko w drzwiach na podwórko. Wejść już nie mogę – domofony, elektrozamki… A czasem tak chciałbym wejść, rozejrzeć się, powspominać, westchnąć… Ale już nie mogę…